środa, 4 grudnia 2013

Karma

  W myśl zasady zachowania równowagi w przyrodzie ostatnio w wirtualnym Cudawiankowie nuda, marazm, stagnacja, gdyż moją energię w 100% pochłania bogata w wydarzenia niecodzienna codzienność. Kilka projektów zawładnęło mną do tego stopnia, że, jeśli już coś wychodzi spod igły, nie staje czasu, by trafiło pod obiektyw. Toteż niestety dowodów ostatniej mojej aktywności brak... Cóż - taka karma. Jest jednak nadzieja, że kiedy tylko się ogarnę (kiedy, ach kiedy?), dopracuję w szczegółach swój niecny plan i już niedługo, już za chwilę... I tu nastaje zmowa milczenia, co by nie wypeplać i nie zapeszyć, bo plan jest nowy, świeży i jeszcze mógłby się w sobie zamknąć, zanim ujrzy światło dzienne ;) Ale na pewno się pochwalę, jak już dopnę swego. Tymczasem - keep calm and trzymać kciuki!

niedziela, 29 września 2013

Guziczek pod szyjką

   Jak sama nazwa wskazuje - koszula dla Pana z korporacji:


  Rękaw dwie trzecie, bardzo głęboki (i szeroki) dekolt (tak, tak - mój klient ostro pakuje po godzinach i jest niezłym karkiem;), zapięcie:





  Ponieważ wykańczałam ją przy wybitnym dziele polskiej kinematografii o wiele mówiącym tytule "Miłość na bogato", dziurka obszyta została jedwabną nicią. A co! Na bogato!

Czeka na odbiór (czeka, i czeka, i czeka...).


  Zdjęcia pstrykane późną nocą, przy świecach, otwieraczem do piwa. Tak, wiem, pora kupić manekin.
 

poniedziałek, 2 września 2013

Burleska

  Bordowa organza, czarna koronka i cienkie wstążeczki, a w środku mnóstwo zapachu, za którym nie przepadają pewne wredne stworzonka, które to dobrały się do łakoci w szafie Księżniczki Anez. Anez obchodziła jakiś czas temu dziewiątą rocznicę osiemnastych urodzin, toteż woreczki na lawendę wydały mi się świetnym prezentem na tę okoliczność:


niedziela, 1 września 2013

Chopa nie ma, baba harcuje

Kompot:

Pyszności dla Stasia:


Się kisi - zdjęcia brak ;)

Do tego dwoje dzieci okąpię, pranie nastawię, koszulę uszyję, dwa ciasta upiekę i jeszcze będę miała dobry humor (parafrazując pewną znaną i lubianą mamcię moją najmilejszą).

Ukwiecona satyna

  Dłubaniny sporo przy tych kwiatkach było, ale efekt jest zachwycający! Kołnierz na lnianym sztywniku wyszedł mocno dekoracyjnie. 


  Spódnica też prezentuje się zjawiskowo, chociaż w przyszłości polecałabym klientce nieco lżejszy materiał. Ta mięsista satyna, mimo tony tiulu pod spodem, niestety nie układa się tak zwiewnie, jakbym sobie tego życzyła. Do kompletu powstanie jeszcze tylko bransoletka (tak, tak - na bis, poprzednia zaginęła na warszawskich występach) i kwietny kostium gotowy.


  Mam nadzieję na zdjęcia artystki w pełnej krasie, kiedy strój przeżyje już swój debiut sceniczny.


środa, 21 sierpnia 2013

Cisza

  Cenię sobie tę nagłą ciszę tuż po (synchronicznym tym razem) uśpieniu dzieci, gdy sapnięcie Stasia wydaje się brzmieć niczym grom nad spokojną taflą jeziora po zmierzchu... Z żalem zostawiam tę ciszę za drzwiami dziecięcego pokoju i wracam do szmeru zmywarki, pralki i... mego ukochanego radia. Głos Barbary Marcinik znakomicie komponuje się z pomrukami innego szumu kojącego moje zmysły. Szpulka, igła, stopka... Nie zasnę, gdy On jest tak daleko, ruszam więc białym, równym ściegiem w noc...

środa, 5 czerwca 2013

Ginące zawody - odsłona druga

  Już wiem, co gdzie i za ile ;) Są hafciarki, glinolepiarki i lepiacze (bardzo interaktywny pan rozkochujący w sobie wszystkie pierwszoklasistki), kowal, stolarz i racuchy - pyszne racuchy! I dużo innych atrakcji. A w tym my, ot, proste kobity szyjące pod chatą siennik (wciąż ten sam). 
  Jak to powiedziała babunia od bibułek: "kto ma dzieciątko, ten ma świątko" :)))


  O, a tak "menczo dziecko":


  Wczoraj jeden chłopiec uparł się, że poczeka, aż Stanisław się obudzi albo chociaż poruszy, bo on nie wierzy, że to prawdziwe...

wtorek, 4 czerwca 2013

Tato w delegacji

  Właśnie uśpiłam 50% mojego potomstwa (brzmi bardziej entuzjastycznie niż jedno, w dodatku to starsze dziecię). Staś walnął sobie po dwudziestej orzeźwiającą drzemkę i jest pełnym wigoru dzidziusiem. A w planach był letnik na sobotni lans... Dla Michalinki ofkors ;) No, dla mnie ewentualnie też, jeśli uda mi się obszyć dzieciaki. A materiały leżą, pachną i mruczą cichutko...


  Szkoda, że nie działa to usypiająco na Stasia...

Ginące zawody

  W skansenie w Ochli trwa impreza "Ginące zawody", na której swoją twórczość, autentyczną i, tak jak w moim przypadku, rekonstruowaną, przedstawiają rzemieślnicy i artyści z różnych stron naszego i nie tylko kraju. Po prawdze nie wiem jeszcze, kto i co dokładnie wystawia i pokazuje, bo biorę w tym udział dopiero od dzisiaj i nie zdążyłam pozwiedzać, ale na pewno jutro wybiorę się na rekonesans po zagrodach. Ja z kolei w chacie z Kargowej (pierwsza z prawej zaraz za budynkiem administracyjnym z salą wystawową) wraz z Teściówką i przy nieocenionej pomocy Stanisława usilnie staram się uszyć siennik. Dostałyśmy zabytkowy len (tak też pachnie) oraz lniane sznurki, którymi nijak nie szło się przebić przez gęsty materiał. Do tego igła postanowiła zdezerterować:


Niemniej jednak, mimo naszych usilnych starań, to Staś był prawdziwą atrakcją: "Oooo, dziecko! Żywe?"


  Ponieważ dziś nie udało nam się skończyć nawet jednego siennika (a w planach są dwa, plus podusia), będziemy stacjonować w skansenie do czwartku, więc wszystkich zainteresowanych, jak to na wsiach drzewiej bywało, zapraszamy do Ochli :)

czwartek, 23 maja 2013

Zabaw z satyną ciąg dalszy

Do kompletu z poprzednim wytworem powstała ta oto bransoletka:


Kwiaty zrobione z satyny przymocowałam do satynowej gumki - również produkcji własnej:


wtorek, 21 maja 2013

Zioło

  Nie ma to jak własne zielsko na parapecie:

   
  Z nabytych drogą kupna i daru w ramach podziękowania: bazylii, oregano, majeranku, rozmarynu, tymianku, mięty, jeszcze jednej mięty, lubczyku, selera naciowego i stewii, nie przetrwała tylko stewia. Uważam to za niepomierny sukces!

środa, 8 maja 2013

Finisz!

  Majówkowy maraton z igłą i nitką zakończył się dla mnie późnym sobotnim wieczorem przy blasku ogniska. A w niedzielę rano moje Misie mogły przywdziać nowiuśkie (jeszcze ze śladami mydełka, bo przecież nie zdążyłyby wyschnąć...) fatałaszki:


  Ostatecznie sukienka Misi została uszyta w standardzie II (szwy nośne maszynowo, natomiast szwy widoczne i wykończenie wykonane ręcznie) z wyjątkową starannością i precyzją (bo księżniczki mają wysokie wymagania). Żarówiastą robe Filipa też pozszywałam na Łusi, ale wykończę ją (bo oczywiście na niedzielę nie zdążyłam) w takiej technice, że żaden z "mrocznych" szwów nie będzie widoczny. Prawdopodobnie będzie też zapinana na całej długości z przodu na cynowe guziczki. Ale to pewnie dopiero za rok, bo nie zanosi się, byśmy w tym sezonie zaliczyli jakąś jeszcze piętnastowieczną imprezę. W tym roku mamy wysyp "siedemnastek". Najbliższa już w sobotę, trzeba więc będzie zrobić przegląd dóbr i dosztukować, co brakuje, co się zbiegło, a co zginęło.
  Masujemy opuszki i do roboty!

Gołąbki ziemniaczane

  Ostatnio dowiedziałam się, że jest to regionalna potrawa z moich rodzinnych stron. Szybki telefon do babci w celu potwierdzenia iiii... rzeczywiście! W dodatku Babcia Jasia gorąco poleca. I instruuje telefonicznie (bardzo cierpliwie) na każdym etapie przygotowań. 


 Ponieważ Filip mógłby jeść ziemniaki z ziemniakami podawane na ziemniakach, dzisiejsze danie na pewno wpisuje się w poczet tych ulubionych. Młoda kapucha nadziewana farszem z ziemniaków z boczkiem i cebulką - strzał w dziesiątkę. Kolejna potrawa z klasycznej kuchni polskiej zaliczona!
P.S. Następnym razem nie słuchać łakomczuchów i potrzymać w piecu trochę dłużej, żeby liście bardziej zmiękły.

środa, 1 maja 2013

Praca wre... bez przerwy ;)

  Dziś, dla odmiany, pomagała mi ta oto dama:


  Cztery godziny świetnej zabawy zwieńczonej sukcesem: z widocznych na pierwszym planie różowych skrawków powstała księżniczkowa kiecunia, a i robe'a udało się do końca pozszywać. Jeszcze tylko (tylko? Oł, rily?) ręczne wykańczanie i pochwalimy się efektem finalnym :)

wtorek, 30 kwietnia 2013

Praca wre

  Choć do niedzieli jeszcze parę dni zostało, to wcale nie jestem pewna, czy wszystkie szyciowe plany się zrealizują. Ponieważ idziemy na nasz tradycyjny bractwowy marsz wiosenny, wypadałoby się do niego odpowiednio przygotować, czyt. uzupełnić braki. A są one spore... Przede wszystkim majdir nie posiada jeszcze żadnego stroju, w którym mógłby się pokazać publicznie (nie od dziś wiadomo, że świecenie tyłkiem odzianym jeno w gacie jakiś czas temu wyszło już z mody), a poza tym dzieci nam ostatnio przybyło, a więc i potrzeby ubraniowe wzrosły. Zaplanowane robótki na najbliższe dni: męskie robe piętnastowieczne, niemowlęca sukienka i czepeczek, lniana sukienka spodnia dla małej wesołej dziewczynki. Taaaaak, to plany. A co z nich wyjdzie? Zobaczymy (jak by to powiedziała Magda Gessler :P ). Póki co, Stasio współpracuje, jak umie najlepiej ;)

 

piątek, 26 kwietnia 2013

Sałatka "targowa" i kanapka "na winie"

  Sałatka "targowa", czyli wszystko, co udało mi się wczoraj fajnego na targu znaleźć: świeży szpinak, pomidory, cebula, szczypior, liście i korzenie rzodkiewki, jaja i łyżka śmietany. Możliwość zjedzenia śniadania we dwoje - bezcenna :)))


  A na drugie śniadanie polecam kanapkę "na winie": Chleb smarujemy masłem i układamy na kromeczce to, co się nawinie:


  ... no, dobra - luuuubię wiosnę ;)

środa, 24 kwietnia 2013

Ciasteczka z musli

  Chodziło za mną coś pysznego i zdrowego. I recyklingowego najlepiej, bo jeszcze kilka paczek musli się uchowało, od kiedy memu lubemu przeszła na nie faza... Poszperałam, znalazłam kilka propozycji, wymieszałam przepisy, a następnie składniki i, tadaaam!, wyszły o takie pychotki:


  Pewnie byłyby jeszcze lepsze, gdybym ich nie przypaliła, ale jak na pierwszy tego typu wypiek, do tego mocno improwizowany, były hitowe!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Gluty i czesanka

  Czyli filcowanie na mokro. Warsztaty w świetnie zaopatrzonym Decoplastyku poprowadziła Katerina. Zabawa była przednia, a efekt zadowalający (przynajmniej mnie):


  Ale... O ile wełniana czesanka okazała się bardzo wdzięcznym materiałem o wielu możliwościach kreacji, o tyle technika na niektórych etapach przyniosła mi wiele zaskakujących doznań. Używałyśmy mydełka oliwkowego, po którym moje dłonie były gładkie i mięciutkie jak Michalinki niespełna trzy lata temu. Zapach też był przyjemny, jednak jego konsystencja po odstaniu robiła się, co tu dożo... obrzydliwa. Ciągnęło się to to i kląskało przy nakładaniu na wełnę i, chociaż ostatecznie kwiatek wysechł i prezentuje się całkiem przyzwoicie, ja jednak pójdę w suchszą stronę zabawy z czesanką... O ile życia mi starczy na te wszystkie hand-zabawy ;)

Elmo w niebie

  Na fali kilku zeszłorocznych zleceń powstał ten oto etuj:


  Powstał milion lat świetlnych temu, ale najpierw czekał na kolegę (który nadal jest w fazie wczesnej produkcji), potem na wiosnę, żeby pstryknąć odpowiednie ujęcia w odpowiednim świetle, a ostatecznie zawieruszył się gdzieś w folderach cudawiankowych i dopiero teraz trafił na właściwe miejsce.


  To wełniano-bawełniane stworzonko chętnie odda się w dobre ręce.
Wymiary: 12cm x 7cm x 1cm (wlezie samsung galaxy ace, a, jak uczy wieloletnie doświadczenie i podpowiada inteligencja, pewnie i wiele mniejszych modeli). 


 Wykonany bardzo starannie, dokładnie i z pasją. Można przymierzyć i pomacać przed finalizacją transakcji :)


środa, 17 kwietnia 2013

Wiosna na stole

  Plan był taki: przyniesione z zakupów na targu wśród śnieżycy prymulki postoją ile los da na stole ku ozdobie i radości dla oczu, a kiedy już im się znudzi, pójdą do gruntu, by w przyszłym roku upiększyć okolicę domostwa.


  Taki sam los miał czekać cebulki hiacynta i żonkili.


  Wiosna jednak była w tym roku jeszcze bardziej przewrotna niż zwykle i z planów wyszły nici. Z całej ekipy ostały się jeno przesuszone cebulki (nie wiem, czy cokolwiek jeszcze z nich będzie). Tak czy siak trafiły już do naszego mikroogródka  i, jak ich nic nie zeżre, za rok powinny się pojawić. Póki co czekamy na wsadzone w zeszłym roku żonkile i chyba irysy (nie znam innych kłączy z ostrymi liśćmi, więc dopiero za jakiś czas okaże się, czy się nie mylę). Na swoją kolej czekają też nasiona maciejki i niezapominajki, ale do wysiewu musi się zrobić troszkę cieplej.

Sernik

  Nie samymi konkursami człowiek żyje, choć po moich ostatnich wpisach można by było taki wniosek wysnuć. Dzieje się oczywiście sporo, ale brakuje czasu i warunków, żeby sklecić coś sensownego  i wrzucić na bloga ku uciesze gawiedzi. W ramach przeprosin zatem, coś pysznego:


  Nasz świąteczny sernik wyszedł spektakularny. Zaraz potem jednak opadł ;) Był za to całkiem smaczny. Nie jestem fanką serników, ale marzy mi się powrót do smaku z dzieciństwa: sernik ciężki i mokry, nie taki "napompowany", z wyczuwalnymi grudkami sera. W tym celu chyba sama będę sobie musiała od podstaw ten ser przygotować, potem ewentualnie przemielić (ale tylko raz), bo te miałkie pseudosery kompletnie się nie nadają.

sobota, 23 marca 2013

Candy Zaczarowanej Podusi i Decoplastyka

  Dawno temu byłam na warsztatach decoupage'u w Klubie Mam, ale jakoś nie udało mi się trwale zarazić tą techniką tworzenia. Może Candy u Podusi coś zmieni w tej materii:




piątek, 22 lutego 2013

Zasypało

  Dosłownie (bo za oknami wciąż biało, skrząco, ślicznie) i w przenośni (uhh... od czego zacząć?). Zaniedbałam trochę moją prywatną twórczą krainę, moje Cudawiankowo. Ale, nie nie nie - nie z lenistwa! Jak to się ładnie mówi? Z powodu przesunięcia priorytetów ;)
  Chociaż było ciężko, momentami nerwowo i niecierpliwie, doczekałam się nareszcie: jedenastego stycznia powitaliśmy na tym cudnym świecie nasze najnowsze dzieło:


  Staś rośnie sobie pogodnie i uroczo w moich ramionach, przez co maszyna, moja miłość, zeszła ostatnio na drugi albo wręcz piętnasty plan (po drodze jeszcze mocno interaktywna Miniatura, wesoły Tato, stęskniona kuchnia i inne rozrywki dnia powszedniego). Innymi, mniej romantycznymi słowy: dzieci, gary, pieluchy ;) Nie osiadamy jednak na laurach i już niedługo na cudawiankowych stronach pojawi się kilka wytworów moich rąk i wyobraźni.

poniedziałek, 4 lutego 2013

sobota, 19 stycznia 2013

Candy u Mamuty

O! I jeszcze jedno candy:


Same podkładki wyglądają apetycznie, więc kawa na nich podana smakowałaby wybornie.

Candy Dorotki

  Co to właściwie to Candy? Na razie wiem tyle, że bloger z okazji urodzin swojego wirtualnego dziecka przygotowuje prezent dla odwiedzających. Kartisticzki Cioci Doroci kończą dwa lata (stąd wiem, że już bliżej niż dalej do urodzin Hani;), więc autorka skompletowała taki oto zestaw pyszności:


  Jeszcze nie do końca łapię, jak to to zgarnąć, bo dopiero raczkuję w blogowym świecie, ale może akurat szczęście postanowiło w tym roku skupić się właśnie na mnie? Byłby świetny pretekst, żeby samodzielnie zmontować jakąś kartkę :)

środa, 9 stycznia 2013

Elmo-etui

  Marcin zastanawia się nad fasonem wygranego ubranka na nowy telefon dla Małżonki, a tymczasem powstał już i wita się z Państwem bohater konkursowego wpisu:


  Elmo jest chyba najbardziej dopieszczonym ubrankiem na telefon spośród tych, które udało mi się do tej pory wypuścić w świat. Zajął mi sporo czasu, ale przyniósł nie mniej satysfakcji.

 


  Przy okazji zauważam pewną regułę: w mojej pracowni powstają etui głównie na Samsungi. Hm... Chyba powinnam wejść z nimi w konszachty...




poniedziałek, 7 stycznia 2013

Paski, kółka i koronka

czyli kuchenny miks dla Ewy:


  Listopadowe zamówienie w postaci: dziewięć osłonek na słoiki do przechowywania żywności, oprawa okna i gąbkowe poduchy na krzesła, ewoluowało i w piątek na ręce zamawiającej złożyłam osłonki i dekoracyjne podkładki obiadowe na kuchenny stolik.


  Poduszki na krzesła dojdą w swoim czasie (jak już znajdziemy odpowiedni rozmiar gąbek;)

niedziela, 6 stycznia 2013

Merida Walcząca

  Tak, tak - wiem, że Waleczna ;) Tak się tylko droczę z właścicielką mojego najnowszego produktu, którego najistotniejszą funkcją jest lans, a zaraz potem ułatwienie poszukiwania telefonu w przepastnej torebce. Oczywiście etui chroni sprzęt przed uszkodzeniami i ma wiele innych praktycznych wyróżników, ale to konkretne miało przede wszystkim zaskoczyć i wzruszyć obdarowaną, która szczególną sympatią darzy tę rudowłosą wojowniczkę:


  Haft, loczki i płotkowe obszycie pożarły pół nocy. Zatrzaski przyszywane na ostatnią chwilę przy kawie z Monią, za "parawanem" (w tej roli walizka maszyny), bo to niespodzianka! No i na koniec zdjęcie kalkulatorem już po wręczeniu prezentu, ale, co najważniejsze, zamierzony efekt został osiągnięty! Radość na twarzy solenizantki - bezcenna :)
Produkt w stu procentach wykonany ręcznie!

A tył przedstawia się następująco:



środa, 2 stycznia 2013

Konkurs!

  Tamten rok nie był taki zły. Ba! Był wręcz wyśmienity: nareszcie skończone studia, praca obroniona z przytupem, otwarcie własnej firmy - nieśmiałego marzenia, które kiełkowało od jakiegoś już czasu, pierwszy "prawdziwy" urlop (zaraz po otwarciu firmy;), Misia została wesołym przedszkolakiem, spotkałam mnóstwo cudownych ludzi, którzy nadal, na szczęście, kręcą się w pobliżu, było też sporo "drewnianych" wzlotów, warsztaty i spotkania przy śpiewie, którego ostatnio trochę mi mało... No i we mnie znów zalęgło się małe szczęście i już na dniach powinno pokazać się w całej okazałości :) 
  Tak, rok 2012 zdecydowanie był dla mnie łaskaw. Jego następca jednak postanowił podjąć wyzwanie i już od pierwszych dni rozpieszcza mnie aż miło: przed momentem okazało się, że wygrałam konkurs na Wyspie Kobiet i w nagrodę zostanę rozpieszczona masażem. Co prawda, będę musiała trochę poczekać, zanim swobodnie wyłożę się na brzuchu, ale już dzisiaj cieszę się jak dziecko! A że staram się nie być pazerna i dzielę się dobrą energią, kiedy tylko dostanę jej choć odrobinę, ogłaszam kolejny konkurs: do wygrania etui na telefon! Pytanie jest trudne, bo odpowiedź na nie znam tylko ja (i mój ostatni zleceniodawca): z jaką postacią z Ulicy Sezamkowej będzie moje następne etui, na które zamówienie dostałam wczorajszego wieczoru, hmmm?
  Zgaduj zgadula! Kto pierwszy, ten strzela w komentarzach pod postem! Wyniki podam jak już się zorientuję, kto trafił ;)

wtorek, 1 stycznia 2013

Przeszycia

czyli minimum kreatywności, praca raczej żmudna, choć przyjemnie odmóżdżająca, ale za sprawą karteczkowej artystki, przeradzająca się w prześliczny efekt końcowy:

 

  Zdjęcie ze strony http://kartisticzki.blogspot.com/, gdzie Dorotka prezentuje namacalne rezultaty swojej pasji. Niektóre ze skromnym udziałem mojej Łusi :)


Błękitne guziczki

do Milenowego kapturka. Są mniej więcej wielkości standardowych cynowych, więc obawiam się, że dwadzieścia może nie wystarczyć.


  Oczywiście już nie mogę się doczekać dorabiania ;)

Lawendowe saszetki

  Pewna dobra córka swej kochanej mamci zapragnęła przygotować jakiś miły prezent. Usiadłyśmy, zaczęłyśmy myśleć, pocięłam dwie bluzki, zamówiłyśmy odpowiedni wkład... Tadaaa! I tak oto powstał praktyczny i ładny świąteczny upominek. Nie zdążyłam uwiecznić gotowych, wypchanych już woreczków, więc chwilowo, w oczekiwaniu na obiecaną fotografię, dwa z czterech, skąpane w porannym grudniowym słońcu:



  Od razu zastrzegam, że na pewno nie ostatni raz wyszły spod mojej igły woreczki z lawendą. Ich wykonanie okazało się bardzo szybkie i relaksujące, czy to za sprawą delikatnych materiałów, czy przyjemnego zapachu lawendy.

Prezenty

  Zawsze bardziej lubiłam je robić i dawać, niż dostawać. Nie tylko dlatego, że jestem niepoprawną altruistką (hyhyhy). A może nawet zupełnie nie dlatego. Po prostu jestem kapryśna i kiedy zdarzyło mi się otworzyć pudełko z, dajmy na to, czerwonym swetrem na dnie lub kolejnym flakonem perfum idealnych na Wielki Piątek, za Chiny Ludowe nie umiałam ukryć euforii, jaka mnie wtedy ogarniała. Toteż bezpieczniej się czułam, kiedy to ja dawałam prezenty, nawet te nietrafione ;) 



  W tym roku jednak udało mi się trafić (Filip właśnie skończył czytać swój prezent, a Michalina z upodobaniem upiększa wszystkich swoimi różowymi spineczkami). A ponieważ byłam zwolniona ze świątecznych gotowań i przygotowań, mogłam dać upust swojej kreatywności w konstruowaniu opakowań na te drobiazgi.

Lalkom też bywa zimno

  Uświadomiła mi to moja córcia. Po prawdzie była wtedy chora, ale gorączki nie zanotowałam, więc nie mogłam tego po prostu zignorować biorąc za majaki w malignie. Ponadto małe dziewczynki potrafią być bardzo pamiętliwe i konsekwentne w swoich dążeniach, więc nawet nie próbowałam się wyłgać. Potem wydarzyła się katastrofa, ale lalki za to nie winię ;) Pech chciał, żebym po naszyciu aplikacji całą resztę musiała wykonać ręcznie. Zajęło mi to trochę więcej czasu, niż zamierzałam, ale efekt zadowolił Miniaturę.


  Cieszyła się niezmiernie przez kilka dni, a potem... Potem nastały święta. Przyszedł Mikołaj. Mikołaj przyniósł nową lalę. Nowa lala nosi rozmiar charakterystyczny dla małych dzidziusiów. A ponieważ noworodkowej garderoby mamy pod dostatkiem w ostatnim czasie, więc nie zanosi się, żebym miała jakoś intensywniej pójść w tę gałąź przemysłu, jaką jest produkcja odzieży dla lal ;) Chyba że ktoś zamawia?