piątek, 28 grudnia 2012

Łowca nagród

  Nie od dziś wiadomo, że na Wołka słowo "konkurs" działa jak magnes. Dlatego też nikogo nie powinno dziwić, że to on wygrał pierwszy organizowany przeze mnie turniej, w którym nagrodą była realizacja zamówienia na etui. Oto i ono:


  Miało być skromnie i w stonowanych barwach, bo to na służbowy aparat, ale jednocześnie padło wyzwanie: "zaskocz mnie!". Stąd niekonwencjonalne jak na etui zamknięcie:


Ze szczerym wyrazem sympatii :)
  Jeszcze raz gratuluję i życzę powodzenia przy kolejnych objawieniach mojej wspaniałomyślności! ;)

środa, 26 grudnia 2012

Katastrofa!

  Burza hormonów, komplikacje urzędowe i mój "ulubiony" miesiąc w roku mocno osłabiły moją konstrukcję psychiczną. Ale to, co wydarzyło się w pewne piątkowe przedpołudnie dobrych parę dni temu, przepełniło czarę goryczy do tego stopnia, że po prostu usiadłam i płakałam.
Misia, w domu z powodu choroby, na nowo odkrywała zasoby swojej skrzyni z zabawkami. Natknęła się na, niegdyś mocno eksploatowaną, lalę. Tyle że teraz zaczął jej przeszkadzać brak ubranka u "dzidziusia". 
- Misiu, ta lala nie miała ubranka. Ona jest golaskiem...
- ubrać!
- Ale ona nie ma ubranka...
- Uszyj (wypowiedziane słodziej, niż kiedykolwiek dane było mi słyszeć. Nawet z ust Paris Hilton).
  Cóż było robić? Misia wybrała materiał, zleciła kształt aplikacji na ubranko i zaczęłam maszynowy rajd po bawełnianym wykroju. Kilka centymetrów zygzakiem i trrrach - wcięło pół igły. Nu nic - wygrzebałam złamany kawałek, założyłam nową igłę, przydepnęłam pedał i... Nie, nie możliwe - drugi raz z rzędu? Zwolniłam, zastanowiłam się, powoli zakręciłam kołem i...
  Przed oczami stanęły mi te wszystkie lata spędzone razem. A nawet te, kiedy jeszcze się nie znałyśmy. Babcia na początku stanu wojennego, taszcząca do domu ciężką bordową walizkę, lata leżenia odłogiem na strychu vis-à-vis wieży ratuszowej w Świebodzinie, by w końcu mogła trafić w moje ręce! No i się zaczęło: powstawały z jej pomocą moje pierwsze przeróbki sukienek, mediewalne konstrukty, kaftany bezpieczeństwa na paradę Bachanaliową dla moich chłopców ze stancji na Lisiej. Pseudoskórzaną walizką swego czasu zajęły się Gejsza i Kakita, czego obudowa Łusi do dzisiaj nosi ślady. A teraz już nawet ich nie ma... Gdyby nie to, że nie byłam sama, bo szczerze zmartwiona Minia asystowała przy rozpaczliwych próbach wyregulowania igielnicy, wyłabym jak zwierzę w księżycową noc. Musiałam wziąć się w garść i szukać dla nas ratunku. Z pomocą przyszedł nie kto inny, niż fejsik. A raczej jego stali bywalcy. Kilka cennych rad, pytań pomocniczych i sugestii i można było postawić diagnozę: coś się rozregulowało. No i Sylwek, który, jak sam mówił, "kiedyś widział, jak jego mama naprawiała Łuczniki", obiecał, że wpadnie przy niedzieli pogrzebać w maszynie i spróbuje powiedzieć coś więcej. No i wpadli. Całą swoją wesołą gromadką. I mimo remontowego rozgardiaszu, niespodziewanego braku prądu (osobna historia;) i ogólnego chaosu, udało się Łusię przywrócić do żywych. Przez kilka następnych dni tylko na nią patrzyłam (to głównie dlatego mikołajowa peleryna została wykonana w stu procentach ręcznie). Ale jak w końcu ją odpaliłam i zrobiłyśmy kilka równiutkich ściegów, miałam na twarzy wypieki jak Jagna w dzień targowy. Łusia śmiga, aż miło. Jest cicha i precyzyjna jak na początku naszej wspólnej przygody. A w moim świecie przybyło bohaterów. Jeszcze raz bardzo, bardzo Wam dziękuję!

P.S. Lalowe wdzianko dokończyłam ręcznie i pojawi się w następnym poście. Nie chcę budzić Michaliny grzebiąc w jej wózkowni ;)

czwartek, 20 grudnia 2012

Mikołaj - Marian

  Kuba poprosił o doszycie futerka do tatowej peleryny, którą ten przywdziewa w okolicach świąt, co by uszczęśliwiać najmłodszych. No i broda wymagała odnowienia. Od słowa do słowa, po dwóch dobach projektów i wizji, powstała nowa, ciepła, w całości wykonana ręcznie, wełniana peleryna. I całkiem nowa i zupełnie odmienna od watowego pierwowzoru broda Świętego Mikołaja.

 

  Ponieważ to ostatnie akcesorium było moim całkowitym debiutem, a z efektu jestem więcej niż zadowolona, w przypływie euforii ogłaszam konkurs: autor pierwszego komentarza pod tym postem zawierającego poprawną odpowiedź na pytanie, z czego zrobiłam brodę, wygra wełniane etui na telefon (wykonane według indywidualnego zamówienia)!

Czas - start!
 

czwartek, 13 grudnia 2012

CHabrowy ciasteczkowy

  Skoro Asia dostała już go w swoje łapki, mogę się wreszcie pochwalić:



  Zamówienie brzmiało: "chcę fajne ubranko na Samsunga jakiegoś tam". No i pasuje idealnie :)

niedziela, 25 listopada 2012

Co do cala

  Mój brat bawi się w wojnę. Razem z kolegami bardzo dużo czasu poświęcają rzetelnemu przygotowaniu się do zabawy. Tym razem poświęcił mój czas... Samo przyszycie kilku naszywek to pikuś przy próbie ogarnięcia specjalistycznych wytycznych dotyczących umieszczenia ich na bluzie mundurowej, co przypominało trochę blazonowanie herbów. 


  Mam nadzieję, że właściwie podzieliłam cale, a Menduś będzie zadowolony z efektów gorączkowego poszukiwania nici w odpowiednim odcieniu...

poniedziałek, 12 listopada 2012

Kermicie etui

  Ewa kupiła sobie dysk. A ponieważ idzie zima, potrzebowała nań ciepłego wdzianka. A żeby nie było szaro i buro (i żeby nie uchodzić już za czterdziestolatkę), zgłosiła zapotrzebowanie na Kermita. Tak oto powstało wełniane etui:


  Przy okazji okazało się, że mój Łucznik ma jeszcze więcej funkcji, niż mi się do tej pory wydawało...
P.S. Dziękujemy za jesienną sesję rodzinną :*

piątek, 9 listopada 2012

Piernik Staropolski

  Ponieważ pierwsze koty poszły za płoty (jak głosi poprzedni post), a i do świąt już bardzo mało czasu (ale nie dwa czy trzy dni, jak by można było wywnioskować ze sklepowych dekoracji), przyszedł czas na sprawdzian moich kulinarnych zdolności. Znalazłam w tak zwanym internetowym "gdzieś" przepis na piernik, który trzeba umieszać około dwa miesiące przed świętami, żeby zdążył skruszeć (proces chemiczny nie mniej intrygujący jak przegryzanie). Kupiliśmy przepyszne przyprawy i samodzielnie skomponowaliśmy mieszankę (też na podstawie "gdziesiowego" przepisu). Goździki, ziele angielskie i pieprz trzeba było przemielić, co przyniosło mnóstwo radości moim pomocnikom:


  Korzenny zapach, jaki unosił się przy tej zabawie, jest nie do opisania. Gotowe przyprawy do piernika nie mają szans przy naszym produkcie. Po wymieszaniu z miodami (wybraliśmy lipowy, gryczany i spadziowy) oraz pozostałymi składnikami, przełożyliśmy ciasto do kamionki. W tej formie poczeka niemal do świąt na dalszą część procesu produkcyjnego.


  Nie wiem, jak powinien wyglądać piernik staropolski na tym etapie, bo nigdzie nie znalazłam zdjęć leżakującej masy. Teraz, po dwóch tygodniach, zawartość naszego garnca przedstawia się następująco:


  Hmmm, fotogeniczna to ona nie jest, ale zapach nadal jest niesamowity. 

Mój pierwszy...

... samodzielnie, z ogromnymi wypiekami na twarzy i z wielkim przejęciem poczyniony WYPIEK! Nigdy wcześniej nic nie upiekłam (nie licząc ziemniaków w ognisku). Nie to, że nie próbowałam - owszem (niestety). Skutek jednakowoż był opłakany. Ostatni wybryk, tartę z musem jabłkowym, udało się uratować dopiero na drugi dzień i była zjadliwa tylko dzięki lodom podanym na niej. Po każdym podejściu wzrastało we mnie poczucie, że ja to bym piekła cudownie, ale... nie mam odpowiedniego sprzętu... I tak, w toku mojej ewolucji, dorobiłam się foremki do tarty, blachy do muffinów, foremek do babeczek, wałka, trzepaczek i jeszcze kilku drobnych gadżetów, które, zamiast inspirować, tylko wzmagały frustrację, że mamie takie cuda wychodzą z piekarnika, a mnie nadal nie... Apogeum nastąpiło 21. października, kiedy to z okazji urodzin i cukrzycy dostałam wagę kuchenną - teraz już się nie wymigam (dzięki, Mamuniu Filipka...). I się zaczęło: "jak już masz wagę, to może spróbuj - jak wszystko precyzyjnie poodmierzasz, to nie może się nie udać". No i już ostatnia wymówka poszła się giglać... I całe szczęście! Efekt tego taki:


  Na swój debiut wybrałam murzynka. Swoją drogą, całkiem ambitnie - jakby nawet on mi nie wyszedł, byłby to istotny znak od bogów, że nie powinnam się więcej zabierać za wypieki. Na szczęście ciasto całkiem ochoczo współpracowało i udało się niemal idealnie. No, coś musiałam pogmerać, ale ciut za mocno przypieczony spód jestem sobie w stanie wybaczyć - w porządnym piekarniku już nawet to się nie wydarzy. Ale to już prezentowa podpowiedź na moje następne urodziny ;)

Śniadanie to podstawa!

  A takie, to już w ogóle:


  Chociaż nie lubię przymusu, a słowo "dieta" wywołuje u mnie potężny bunt objawiający się pochłanianiem wszystkiego i w każdej ilości w całkiem sporym zasięgu wokół mnie, tym razem zanotowałam wyjątek. Październikowy turnus w szpitalu poskutkował nakazem zmiany przyzwyczajeń żywieniowych. Zmiana okazała się kosmetyczna i polega głównie na tym, że mam ochotę robić zdjęcia każdemu śniadaniu: jest kolorowo i piętrowo. No i, wbrew wcześniejszym skojarzeniom, moja dieta jest iście bizantyjska: pięknie, z przepychem i do tego duuuuuużo! Duuuużo wszystkiego! Tak to ja mogę już zawsze być na diecie :D

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ważny komunikat

  Sprzedaż usług i towarów oferowanych przeze mnie zostaje zawieszona do odwołania, gdyż iż jestem na zwolnieniu lekarskim i zaczynam legalnie bumelować, a, co za tym idzie, maszynę odpalam tylko hobbystycznie bądź prezentowo. Dlatego też chwilowo na moim blożuniu będzie królował wątek gastronomiczny (tak, spełniam się w kuchni;). 
  Za wszelkie utrudnienia uprzejmie przepraszam, postaram się je zrekompensować, jak już wrócę do żywych, pełnosprawnych i aktywnych :)

środa, 10 października 2012

Placki z sercem

  Kto powiedział, że placki ziemniaczane to mało romantyczna potrawa? Moim Misiom było bardzo miło wcinać tak ozdobione pychoty:


   Miniatura, co prawda, do niejadków nie należy, ale i tak zwiększyła swój plackowy limit o kilka serduszkowych sztuk :)

piątek, 5 października 2012

Ścierki, ściereczki...

 Zaczarowana podusia miała urodziny. Zażyczyła sobie ścierki kuchenne w narodowych barwach. Od siebie dodałam koronkę (bo cóż by innego?). Z resztek stworzyłam mikro komplet dla siebie:


  Filip jeszcze nie wie, ale jak tylko spróbuje ich użyć do wytarcia plamy z soku, to chochelką po łapkach ;) Na razie pozują do zdjęć. Tu - z twarożkiem własnego wyrobu i takiegoż pochodzenia kiełkami lucerny:


  Czas na drugie śniadanie!

poniedziałek, 1 października 2012

Banan w czekoladzie

... i to w dodatku mlecznej. Sakiewka tyle apetyczna, co pojemna:
14cm x 14cm, dł. sznurka 60cm.
  Idealna pod strój wierzchni - długi sznurek pozwala na łatwe sięganie do sakiewki od dołu sukni.


  Kontakt tradycyjnie mailowy: alicja-szafran@wp.pl, lub telefoniczny: 72117590. Ewentualnie na fejsiku, bo tak, widzę, zdarza się częściej ;)

piątek, 28 września 2012

Złote marzenie

  Zanim w końcu zabiorę się za te szlachetniejsze dodatki, jakimi są sakiewki na miedzianych ramkach czy haftowane cudeńka, które od kilku lat sypią się spod igieł naszych zielonogórskich księżniczek, dochodzę do perfekcji w mojej niszy. Oto najnowsze dziełko z działu "wełniane jałmużniczki":


  Sakiewka chętnie odda się w dobre ręce :)
Wymiary:
11,5cm x 13cm, dł. sznurka 41cm 
Proszę zwrócić uwagę na detale:


  Lubię swoją dokładność. Lubię, kiedy uda mi się równiutko obszyć dziurki i zapleść sznurek bez błędów. Ponoć średniowiecze było mocno nacechowane taką właśnie dbałością o detal. Czyżbym rzeczywiście urodziła się nie w tej epoce?

czwartek, 27 września 2012

Róż po trzykroć

  Wszyscy wiedzą, że nie potrafię się opędzić od różu. Chociaż od lat staram się z nim zmierzyć, ciągle przegrywam tę nierówną walkę. I tak, już w pierwszym zaproponowanym komplecie, znajdziecie tyle różu, że pół przedszkola miałoby mdłości. Jakby tego było mało, każdy wieszak dosładzam szydełkowym kwiatkiem lub kokardką (zgadnijcie, w jakim kolorze?).


  Każdy egzemplarz jest nieco inny - przez splot, odcień lub dodatek, przez co świetnie razem się komponują. A tu już w pełnej krasie:


  Zestaw idealnie nadaje się na prezent (można też obdarować siebie:), dlatego też gorąco zachęcam do kontaktu w sprawie kupna: mailowo na adres alicja-szafran@wp.pl lub telefonicznie - 721147590.

Wieszak, od którego wszystko się zaczęło

  Wychodząc na chwilę ze średniowiecza (ale tylko na chwilę) wracam do czasów sprzed niespełna dwóch lat, kiedy to z całą moją trzódką wyprowadziliśmy się na tak zwane "swoje". Znaczy nie do końca swoje, bo wynajmowane, ale wreszcie autonomicznie i ze znacznie większą dozą intymności. Zupełną swobodę ograniczał nieco fakt, że mieszkanie było pełne (a nawet miejscami przepełnione) mebli, których właściciel nie chciał usuwać. My też jakoś niespecjalnie do tego dążyliśmy, bo wreszcie miałam się gdzie pomieścić ze wszystkimi swoimi fatałaszkami. Wśród miliona wieszaków moją uwagę przykuł ten - jeden, jedyny, niepowtarzalny:


  Nie dość, że okazał się bardzo praktyczny (nie zsuwały się z niego ani ciężkie swetrzyska do kolan, ani śliskie bluzki z satyny), to jeszcze niezmiennie cieszył oko swoją nieprzeciętnością. A jego najważniejszą zaletą jest to, że inspiruje. Od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że coś się właśnie zaczyna. Kupiłam pierwszą partię najprostszych wieszaków świata, kilka kolorów bejcy i zaczęłam knuć. Tu okazała się pomocna moja teściówka, której zleciłam pracę koncepcyjną nad dopasowaniem odpowiedniego wzoru ubranka (ja i szydełko jeszcze nie zdążyliśmy się zaprzyjaźnić). I oczywiście teściu, który zawsze coś z przyjemnością zmaluje. A potem... Potem, jak zwykle, temat zasnął. Teściówka nadziergała z tego, co miała, sporo półproduktów, a ja zajęłam się kilkoma innymi, zupełnie odległymi od wieszakowego nurtu, aktywnościami. A ponieważ uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny, uznałam, że temat po prostu musiał odleżeć. Dziś jest ten dzień, kiedy wieszaki wracają do łask!

środa, 19 września 2012

Różne odcienie śląskości

  Popełniłam ostatnio kilka przedstawicielek jednego z najbardziej popularnych w średniowieczu zestawu kolorystycznego. Czarny i żółty to barwy m. in. mojej ulubionej sekty Chorągwi Śląskiej, w którą wpisuje się nasze bractwo odtwarzając wydarzenia okołogrunwaldzkie. Czarny i żółty (złoty) to zresztą dość szlachetne połączenie z uwagi na wysoki koszt uzyskania tych kolorów w średniowieczu, są zatem idealne, jeśli ktoś chcę się przylansić (ale tylko trochę, bo to przecież "tylko" wełna, a nie jedwabny haft).


  Jałmużniczki różnią się rozmiarem, długością sznurka, a, co za tym idzie, również ceną (tyle że nieznacznie;). Rozmiary woreczków: 
1. 16cm x 13cm, dł. sznurka 43cm
2. 11cm x 13cm, dł. sznurka 44cm
3. 10cm x 9cm, dł. sznurka 52cm (maleństwo dla jakiejś małej śląskiej księżniczki, ewentualnie jako druga sakiewka ze specjalnym przeznaczeniem, np. na miłosne liściki).


Każdy egzemplarz to całkowity handmade (jak wszystkie z postów oznaczonych etykietą Rękodzieło), który czeka na swojego właściciela.
Pytania w komentarzach lub pod nrem telefonu 721147590.

Chabry i malwy

  Te kolory chodziły za mną od dawna, jeszcze od czasów, kiedy nasz Piotruś sposobił się do żeniaczki, bo to z jego ślubnej mundurowej wełenki skapnął mi się prostokącik na sakiewkę. Po wielu miesiącach dorobiłam sznureczki i chwosty, włożyłam do zszytego woreczka i w takim stanie czekał następne parę lat. Odkopałam zestaw tego lata i połączyłam w całkiem zgrabną całość:


  Sakiewka jest oparta na piętnastowiecznym wzorze, kolory bardzo modne w epoce, wszystkie materiały (len, wełna) i techniki zastosowane przy szyciu są w 100% poprawne historycznie. Woreczek jest wyjątkowo pakowny (16cm x 15cm) i można go sprytnie zawiązać, jeśli ktoś bardzo martwiłby się utratą jego zawartości podczas zbyt intensywnych pląsów.

                                      

  Jałmużniczka, oczywiście, oferuje się do sprzedaży :) Zainteresowani mogą licytować się w komentarzach, bądź zgłosić bezpośrednio do mnie: Alicja Szafran, tel. 721147590.

wtorek, 18 września 2012

Komu, komu?

  Bo idę do domu! Przyszedł czas na prezentację sakiewek. Wszystkie na wydaniu, czyli do wzięcia od zaraz. Gadżet lekki, miły i przyjemny. Oprócz wysokiej funkcjonalności (piętnastowieczne damy naszają w nich komóry, bilon, chusteczki higieniczne, a co bardziej "mroczne", to i fajki wcisną) mają niewątpliwą wartość estetyczną. Ja akurat postawiłam na te najprostsze, zdobione jedynie ascetycznym sznureczkiem i chwostami, bo ofert takowych na rynku RR nie spotkałam wcale lub w niedbałym wykonaniu.


  To taka wersja podstawowa. Na wypasy w postaci haftowanych jedwabiem, zdobnych w skomplikowane wielokolorowe sznureczki cudeniek jeszcze przyjdzie czas. W kolejnych postach przewiduję szczegółową prezentację produktu ;)

poniedziałek, 17 września 2012

In progress

  Wzięłam sobie za cel dokończenie wszystkich zaczętych bibelotów. Trzy lata temu postanowiłam spróbować średniowiecznego haftu - sakiewka do dziś nie została ukończona. Co więcej, idzie raczej w kierunku igielnika, bo mniejszy ;)


  Do tego marzę o kilku kolorystycznych zestawach piętnastkowych jałmużniczek. Sakiewką pod tytułem "chabry i malwy z dodatkiem srebra", która czekała na realizację, mimo przygotowanych od dawna półproduktów, bez mała trzy lata, pochwalę się już niedługo w osobnym poście. To samo czeka "banana w czekoladzie" i kilka "śląskich" przedstawicielek. Mam nadzieję, że na dniach dokończę kolejne moje marzenie:

  
  Czerń ze złotem "chodzi" za mną już od dawna. Na jedwab, co prawda, jeszcze mnie nie stać, ale znalazłam (u teściówki w szpulkowni) złoty kordonek (no, takie bardziej białe złoto;) i nawet bardzo mi nie przeszkadza ta sztuczna domieszka, o ile supełki nie zaczną się same rozplątywać...

sobota, 8 września 2012

Malajskie guziki

  Oto moja duma: najmniejsze guziki, jakie do tej pory dane było mi robić, z powierzonego złotego jedwabiu z Malezji. Na zdjęciu trzydzieści okrągłych drobiażdżków, które prawdopodobnie nareszcie ozdobią wełnianą suknię Marty (zdaje się, granatową?).


  Guziczki mają średnicę około 8mm, dla porównania w zestawieniu z Panią Szpilką:


  Uwielbiam tę robotę, więc jeśli ktoś chce mnie uszczęśliwić, a przy okazji szczodrze mnie ozłocić, przyjmuję zlecenia na każdą ilość.

piątek, 7 września 2012

Sznurki, sznureczki...

  Przydają się nie tylko do wykończenia sakiewek, ale także do zdobienia i sznurowania strojów. Na zdjęciu najprostszy typ sznurków z różnych nici (wełna, len, bawełna). 


  Technika jest tak niewymagająca, że przy odrobinie wprawy z powodzeniem można je pleść po ciemku, na przykład podczas oglądania filmu czy nocnej jazdy samochodem (oczywiście w fotelu pasażera).

Słoneczne chwosty

  Produkcja sakiewek wymaga szeregu skomplikowanych kompetencji... ;)
Do wykończenia potrzebne są m.in. chwosty - bardzo modne zarówno w XV, jak i XVII wieku. Poniższe wykonałam z żółtego i złotego kordonka. Zostaną nimi obdzielone dwie czarne jałmużniczki piętnastowieczne.


  Jeśli jednak ktoś bardzo chciałby samodzielnie stworzyć sobie to przydatne akcesorium, ale nie cierpi zabawy w nawijanie i plątanie, chętnie zajmę się wytwórstwem półproduktów do sakiewek :)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Historyczny moment

  Dziś po raz pierwszy sprzedałam efekt pracy moich rąk. Kwiatek-dodatek tak słodko uśmiechał się z bloga do pewnej Oli, że postanowiła mu się nie opierać. Mam nadzieję, że będzie się dobrze nosił w każdej z odsłon.
 Niemniej przez chwilę poczułam lekki żal, jakbym sprzedawała własne dziecko. Radość portfela skutecznie go przyćmiła. Czyżby to przełom w mojej drodze do bycia poważną bizneswoman? Już niedługo postaram się skonstruować kompleksową ofertę. Coś mi mówi, że świat już dawno czeka na moje wyroby... (dajcie znać, jakbym się zapędzała ;) )

piątek, 24 sierpnia 2012

Lampka

  Przeleżała kilka (naście?) lat w piwnicy moich rodziców, aż nabrała wartości w moim sercu i oku, została odarta z, uroczego skądinąd, czerwonego szyfonu i... przez kolejne lata czekała na TEN dzień. Nastał wreszcie, a z nim wielkie - niewielkie zmiany: dostała nowy przewód, dyskretny pstryczek i, moim zdaniem najważniejsze, nowe ubranko. W rolach głównych: Einstein, tiul i koronka.


  Miałam jeszcze zamiar, ciekawa jej pierwotnej faktury i barwy, oczyścić ją dokładnie, ale poprzestałam na wodzie z mydłem, żeby nie zatraciła tej antycznej aury (potem musiałabym się zastanawiać nad technikami postarzania).

czwartek, 23 sierpnia 2012

Kwiatek - dodatek

  Spory już kawałek czasu temu powstał, z potrzeby serca i portfela (sklepowa oferta jest nieadekwatnie wyceniana w stosunku do stopnia trudności wykonania i zużytych materiałów), taki oto drobiazg:


   Drobiazg ma dwanaście centymetrów średnicy, a został wykonany z kawałka organzy (tak, tak - takiej do bukietów) i syntetycznej koronki, która na swoje pięć minut czekała już kilka ładnych lat. Można go przypiąć do włosów:


   Doskonale nadaje się też jako dodatek do stroju: żakietu, sweterka, bluzki lub, jak w tym przypadku, do weselnej kreacji:


   Wykonanie go zajęło mi znacznie mniej czasu, niż, cokolwiek nudny i męczący, spacer po galerii ;)

środa, 22 sierpnia 2012

Jałmużniczki

    Mam nadzieję, że obecna regularność się nie utrwali i nie będę pojawiać się tutaj raz w miesiącu. Na razie jednak z przyczyn przeróżnych opisywanie perypetii mojego wytwórstwa i zbieractwa przesunęło się na plan dalszy. Postaram się jednak w najbliższych dniach nadrobić zaległości. 
   Na pierwszy ogień pójdą od dawna planowane, zrobione z od dawna zbieranych materiałów, sakiewki piętnastowieczne, zwane też jałmużniczkami. Robi się je stosunkowo długo, ale za to bardzo łatwo i przyjemnie. Wszystkie w całości wykonane są ręcznie, z materiałów naturalnych (wełna, len, bawełna), technikami znanymi w średniowieczu, w charakterystycznych dla epoki kolorach i ich połączeniach. Każda z nich czeka na nowego właściciela :)


wtorek, 10 lipca 2012

Pierwszy wpis

   Od kiedy nauczyłam się pisać po ciemku pod kołdrą, namiętnie pisałam pamiętniki. Na początku o tym, co było na obiad i za co pochwaliła mnie mama, a z przypływem lat jeszcze większe nudy na pudy ;) Potem trafiłam na mądre zdanie:

 "Jeśli nie chcesz, żeby ktoś przeczytał, co napisałeś - nie pisz tego". 
   
   Teraz, po kilku latach absencji, wracam do, mam nadzieję, regularnego skrobania. Tym razem jednak ma ono być bardziej konstruktywne, bardziej "o czymś". Mianowicie skupię się nie na sobie, a na wytworach rąk moich i , kto wie, nie tylko moich...
   A ręce moje potrafią wiele. Co dokładnie? O tym w kolejnych odsłonach :)

Zapraszam i życzę smacznego!