Zawsze bardziej lubiłam je robić i dawać, niż dostawać. Nie tylko dlatego, że jestem niepoprawną altruistką (hyhyhy). A może nawet zupełnie nie dlatego. Po prostu jestem kapryśna i kiedy zdarzyło mi się otworzyć pudełko z, dajmy na to, czerwonym swetrem na dnie lub kolejnym flakonem perfum idealnych na Wielki Piątek, za Chiny Ludowe nie umiałam ukryć euforii, jaka mnie wtedy ogarniała. Toteż bezpieczniej się czułam, kiedy to ja dawałam prezenty, nawet te nietrafione ;)
W tym roku jednak udało mi się trafić (Filip właśnie skończył czytać
swój prezent, a Michalina z upodobaniem upiększa wszystkich swoimi
różowymi spineczkami). A ponieważ byłam zwolniona ze świątecznych
gotowań i przygotowań, mogłam dać upust swojej kreatywności w
konstruowaniu opakowań na te drobiazgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz